Kiedyś było tak, że Babcie smażyły paczki i faworki, a ja im pomagałam. Szczególnie ceniłam przecinanie taki specjalnym kółkiem obrotowym surowego jeszcze "nie faworka" po środku i przewijanie na drugą stroną, tak, żeby nie porwać. A potem, wieczorem przychodzili wszyscy i gadaliśmy i próbowaliśmy... ale wcale nie o jedzenie chodziło.
A teraz jest tak: w strefie maszyn vendingowych, które za każdym razem mówią smacznego, na stoliku, rano, stały, jeden na drugim, dwa kartony z pączkami. I podekscytowany tłum kłębił się naokoło i każdy na serwetkę pakował sobie tyle ile dusza=brzuch zapragnie. I w tył zwrot do biura, bo już następni na plecach siedzą.
I potem jedna ręką jedzenie, drugą stukanie w klawiaturę, oczy utkwione w monitorze.
Smutne, byle jakie. Nie lubię pączków. Zjadłam ich zero.
środa: 20 km rower
W południe 10 minut na bieżni, szybko i pod górę i zestaw na brzuch:
30 x spinanie brzucha na piłce, 20 x scyzoryki na piłce, 20x na każdą stronę skłony boczne z 9kg w ręku - powtórzone trzy razy
Wieczorem wiszenie głową w dół u dentysty 1,5 godziny. Ostatni raz (na pewien czas oczywiście).