Boze...jak mi ciezko... Ledwo wiążę koniec z końcem. Mały chory. Wczoraj zepsuła mi się pralka. Brat za ścianą umiera na raka. Mąż terroryzuje mnie nawet na odległość. Sąd od roku olewa mój rozwód i przyznanie pełnych praw nad dzieckiem a bez tego nie mogę wyjechac zalepszym zyciem. Stary nie łoży na dziecko ani zeciaka. Nie wiem jak podołam. Jestem w mega rozsypce. Od dwoch dni optymizm widzi mi się wyłącznie w szarościach. Zwariuję jeśli wreszcie nie wydarzy się coś, co podniesie mnie na duchu... :(
I ze stresu podżeram co się da i ile się da...