Grubo ponad rok temu przypadkiem na fejsie zagadał mnie stary znajomy. Gdy go ostatni raz widzialam...jakos 20 lat temu...ważył dobrze ponad 200kg. Od słowa do słowa dowiedziałam się, że dobił chyba blisko 300kg. Lekarze wkręcili go w operacje bariatryczną. Dziś waży 90kg. Zaciekawiło mnie to. Poinstruował mnie gdzie, co i jak. Kilka tygodni pozniej wbiłam na stronę jednej z klinik bariatrycznych...wypełniłam i przesłałam im kwestionariusz kwalifikacyjny. Zacisnęłam zęby i uzbroiłam się w cierpliwość.
niepotrzebnie.
Już na drugi dzień dostałam odpowiedź, że wstępnie zostaję zakwalifikowana. Mam przedzwonić po dalsze instrukcje. Podskoczyłam z przejęcia.
Zadzwoniłam i podano mi termin w jakim mam się stawić na konsultację chirurgiczną w klinice.
Dwa miesiące oczekiwania. Konsultacja trwała 5 minut i zakwalifikowano mnie ostatecznie co potwierdzic miała psycholog. Według niej mam klepki na swoim miejscu ;)
Termin wstępny operacji wyznaczono na marzec 2015. To mnie trochę ubodło bo oznaczało oczekiwanie przez dłuuuuuugich 11 miesięcy!!!
Ale czas szybko leci... Rok po wysłaniu kwestionariusza minął jak z bicza trzasnął. Za 17 dni mam stawić się w klinice. Dzień później wykroą mi 80% żołądka. To mi pomoże utrzymać wagę po schudnięciu. Bo z tym mam największe problemy. Moje związane z tym potwory opiszę za niedługo.