Po takim mega zrywie dietowo - sportowym jaki zaliczyłam wiosną i zniknięciu jakie zaserwowałam latem to teraz aż głupio mi pisać. Mniejszy obciach siedzieć w ukryciu i zza winkla czytać ulubione pamiętniki. Ale trudno! Ujawnię się - nie takie rzeczy w życiu brałam na klatę.
W ostatnim swoim wpisie planowałam super turbo odchudzanie. Po prawdzie - nic nie schudłam, ale też nie przytyłam Za to w trakcie urlopu przejechałam na rowerze 1000 km
Potem po wakacjach klapnęłam na tyłku i do zeszłej środy siedziałam: w domu na kanapie, w pracy na fotelu, w samochodzie też. Zero ruchu. I dogadzałam sobie czekoladkami. W zeszłą środę nastąpił przełom (po prostu nie zapięłam suwaka w ulubionej kiecce). Natychmiast mnie to otrzeźwiło. Znów stanęłam na nogi, znów jestem dzielną dziewczynką i wszelkie moce mi świadkiem - tym razem schudnę. Na święta zaprezentuję swoją nową fit sylwetkę. SERIO!!!
Czwartek jeszcze minął spokojnie (planowałam, analizowałam, knułam), ale dietkę już trzymałam. Znów jem regularnie, sensownie, zdrowo i bez śmieci. W piątek - biegałam. Kondychę mam niezłą: bez rozgrzewek i przygotowań biegnę sobie ulubioną trasą, spokojnym truchcikiem około 4 km (wmawiam sobie, że to całkiem nieźle). W sobotę trening cardio z Mel B. W niedzielę znów bieg; dziś - trening cardio. Codziennie też kręcę hula hoop przez 20 minut. Cieszy mnie, że wieczorem odczuwam głód.
I będę też regularnie pisała w pamiętniku. To też fajna mobilizacja A poza tym ja Was naprawdę lubię