Wreszcie koniec tygodnia... Jestem jakaś przemęczona. Dzisiaj znowu poszłam na drzemkę po obiedzie. Potem trening. Powiedzieć, że nie miałam mocy, to nie powiedzieć nic. Ech. Ale zrobiłam 30 minut na orbitreku, a potem ostatni trening z Chinką. Ostatni, bo skończyłam cały plan treningowy. Od poniedziałku zacznę go od nowa.
Tętno dalej szaleje. Najniższe miałam 54. Jem 4 posiłki i zauważyłam, że spada między 2 śniadaniem a obiadem. 2 śniadanie jem małe, to zazwyczaj pozostałości ze śniadania (rano nie mam apetytu by zjeść wszystko więc co zostaje zjadam potem) plus owoc. Oraz gdy długo nie jem, przed kolacją. Nie chcę mieć rozrusznika. Mój dziadek ma, ale dopiero po 80-tce mu wszczepili. Jakiś czas temu trafiłam w necie na artykuł, że jakiś anorektyk schudł z 88 kg do 62 i mieli wszczepić mu rozrusznik. Dziwne, bo miał BMI 20, więc to nie była nawet niedowaga a już takie powikłania z odchudzania. Trochę mnie to przeraziło. Nie mam anoreksji, ale mam zaburzenia elektrolitowe (tężyczka utajona) a w artykule coś było że to wyzwala problemy z sercem. No dzisiaj mnie kłuło serce i dlatego poszłam na drzemkę, nawet bałam się trochę ćwiczyć, ale jakoś poszło. Zjadłam dzisiaj 2000 kalorii bo tak jak pisałam, w dni treningowe będę jeść więcej. A jak będzie trzeba, to zawieszę dietę i będę na zerze kalorycznym bo zależy mi bardziej na zdrowiu niż na odchudzaniu się za wszelką cenę. Byle już nie tyć.
Tylko jak w takim razie pokonać insulinooporność jak się ma nieszczęsny kałdun trzustkowy? Chociaż ja chyba miałam insulinooporność już jak ważyłam 65 kg i miałam 21 lat bo wtedy zaczęły mi rosnąc włoski na brodzie. A może nawet jeszcze mniej ważyłam, nie pamiętam. Mam za sobą wiele epizodów głodzenia się i tycia. Pewnie to mi rozwaliło zdrowie.