Waga jak to waga, żyje swoim życiem i nie przestaje mnie oczywiście wkurzać. No bo jak to? po głupim talerzu białego ryżu? podskoczyła sobie o 300 gram. W bilansie było wliczone, a nie jakieś grzechy mega, nożeszku. Następnego dnia znów 300gram w górę, chyba na znak, że się przetrenowałam i spaliłam 500kcal. Małpa wredna. no i tak sie zrobiło 69,6kg, buuu.To już chyba wolałam tygodniowe zastoje. Teraz będzie odrabianie strat, zamiast regularnego spadku,ech. Żebym jeszcze grzeszyła, podjadała, godzin posiłków się nie trzymała, czy o wodzie zapomniała. Ale ja wszystko według zaleceń, grzecznie, nie grzesznie. Słodyczy nie jadłam od wieków. Niewdzięcznica jedna.
Ale jest plus i to wielki:) Obwooody... te spadają. Ubyło mi 5 cm w biodrach, w skali miesiąca, wiec mój trud jednak nie idzie na marne.Tłuszcz się wytapia i jest go według Vitalii 30%. Według tego co podają w internecie, zawartość tłuszczu dla mojej płci i grupy wiekowej, uwaga... w normie według jednego z kalkulatorów, moja sylwetka na podstawie wartości obwodów, mieści sie w skali- sylwetka idealna
No to chyba zbyt łaskawe, bo jednak mam parę kilo nadwagi i do tej idealności mi trochę brakuje.