Miałam wczoraj napisać post jak to uwolniłam sie od cukroholizmu, jak świetnie sobie radzę i jaką robote robi morwa biała z chromem. Pech chciał, że syn kupił czekoladki... no i się podziało. Jak sie dopadłam to zjadłam prawie całą bombonierke, aż mnie rozbolała głowa. Wściekła byłam na siebie, ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz. Widocznie musiałam uzupełnić braki.
Słodyczy nie mam zwykle w domu, bo mężowi przeszła ochota i już nie musi być na stanie czekoladek. Nie ma, nie kusi, jakoś w sklepach udaje mi sie oprzeć i nie kupować, tyle co sobie czasem tęsknie popatrzę. Są mleczne cukierki i gorzka czekolada, ale to takie słodycze co mnie nie ruszają. ot są.
Paradoksalnie dziś spadek wagi o 200 gram i jest piękne 68,5 kg :) Pewnie jutro dopiero wzrośnie, ale na razie niech sie nacieszę. Dziś pojem więcej białka, to może mi się uda uratować wagę, bo jutro kontrolny pomiar. Będą pierogi leniwe i jajecznica :)
Udaje mi sie ostatnio pić trochę więcej. Nie nierealne dwa litry, ale myślę, że do litra spokojnie dochodzę. Gotuje sobie kompot z jabłek, bo na surowe źle reaguje mój żołądek.
Przedłużyłam abonament diety o kolejne trzy miesiące, bo była promocja 50%, to czemu by nie skorzystać. Mam nadzieje, że do kwietnia waga będzie na tyle zadawalająca, że już kolejne przedłużanie będzie zbędne.
To tyle z placu boju:)