Weszłam dziś rano na wagę, bo wiadomo kontrolne ważenie to mus, a tu... patrzę i oczom nie wierze... równiutkie 66kg, czyli prawie półtora kg mniej niż wczoraj. No nieee, niemożliwe. I wlazłam głupia na wagę jeszcze raz... 67,1 pokazała franca i nici z radochy. Potem już za każdym razem jak wchodziłam pokazywała tę drugą opcję, więc chyba to jednak tyle ważę. No dobra, przeżyję, w końcu nie idę na rekord, a spadki są i tak takie jak zakłada plan.
Jutro lepiej nie będzie bo u mnie w weekend jest rozpusta żywieniowa, więc w zasadzie nie powinnam się ważyć przez cały tydzień, żeby się waga unormowała. Przy założeniu, że po dzisiejszej lazanii, znów będzie czysta micha do następnego kontrolnego ważenia.
Dziś kroków nie mam gdzie zliczać, bo siedzę w domu. Zakupy tylko w sklepie przydomowym, a tak to domowo i na luzie.Też mi się weekend należy :)
Spróbuje te lazanie wpasować jakoś w limit kalorii, ale łatwo nie będzie bo znów nakupiłam owoców i czereśni już pojadłam chyba więcej niż zakładał plan. No nie mogę się im oprzeć :) W lodówce czeka arbuz i grejpfrut i będę toczyć z sobą bój co wybrać na podwieczorek. O bananach czających się w kuchennej szafce powinnam w ogóle dziś zapomnieć ;)
Na kolacje mam do wyboru żółtą fasolkę szparagową z sosem winegret, contra rzodkiewki z jogurtem. Nie wiem jeszcze co wybiorę.
===========================================
Gadżet na dziś: siatka na siatki ;) czyli zmyślna siateczka na reklamówki, które zwykle poupychane były wszędzie